Przeleżała w zapomnieniu ponad dwadzieścia lat, chociaż przez jeden dzień, była tą najpiękniejszą suknią. A sentymentalna wariatka, jaką jestem, wyciągnęła, wyprała i włożyła do sesji to cudo.
I choć tyle czasu minęło, zanim ktoś ponownie ją ubrał, to ona nadal robi wrażenie. Takie samo, jakie robiła na mnie, gdy byłam małym smarkiem i oglądałam kasety ze ślubu moich rodziców. Wszystkie księżniczki Disneya nie umywały się przy mojej mamie całej w bieli.
A dlaczego zabrałam was w tę ckliwą podróż? Bo nie mogę pogodzić się z tym, że suknie uznawane za najpiękniejsze, zakładane są tylko raz w życiu. Chociaż ogromnie rozwinął się trend na sprzedawanie swoich sukien ślubnych, to wielu kobietom sentyment nie pozwala się rozstać z tą wyjątkową kreacją- czemu z resztą się nie dziwię.
Natomiast zastanawiam się dlaczego rezygnujemy z wyjątkowości w codziennym życiu. Nie mówię tutaj o noszeniu sukni ślubnej na co dzień, ale o poczuciu wyglądania nietuzikowo w zwyczajny dzień. Zawsze powtarzam, że bardzo drobne elementy wpływają na niepowtarzalny charakter naszej stylizacji. W przypadku sukien ślubnych, to przeważnie czas ich noszenia, czyli tylko ten jeden dzień, definuje ich wyjątkowość. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, żeby codziennie czuć się niecodziennie. Nie pozwólmy, żeby nasza wyjątkowość, sprowadzała się tylko do jednego dnia.
Cała sesja ma w sobie sentymentalny charakter, który przyświecał mi, jak i Rafałowi, przy tworzeniu tych zdjęć. Mam nadzieję, że oglądanie jej będzie istną ucztą dla oka wszystkich, którzy cenią sobie subtelne i wysmakowane ujęcia.
Suknia: mojej mamy| Opaska: mojej mamy- element welonu